top of page
  • Zdjęcie autora@andrzej_rzonca

Pizzeria


W sobotę 14 kwietnia premier Morawiecki złożył kolejne obietnice. Propagandyści nazwali je „piątką Morawieckiego”, mimo że było ich więcej niż pięć. Najwyraźniej kłopoty z liczeniem to generalny przypadłość w obozie władzy. Ogłoszone obietnice łączą to, co było, z jedną nowością. Tak, jak i wcześniej, władza nie popisała się inwencją. Nie podjęła próby rozwiązania żadnego z problemów, które hamują wzrost polskiej gospodarki i – w efekcie – spowalniają poprawę jakości życia. Dla niej one albo nie istnieją, albo je ignoruje. Jedyne pomysły, jakie miała i wciąż ma, dotyczą tego, na co wydać pieniądze z podatków i zadłużania państwa. Nowością jest natomiast samoograniczenie w dalszym rozdawnictwie przykrywane prawdziwą eksplozją łgarstwa. Każda z przeszłych obietnic, od zasiłku 500 plus po deformę emerytalną, kosztowała wielokrotnie więcej, niż cały obecny ich zestaw. Władza jednak jakby się wstydziła tego, że traci „rozmach” w rozrzutności. Udaje więc, że wciąż rozdaje masowo, choć teraz dostaną tylko wybrani.

Pierwszy pic to obniżenie CIT-u – z 15 do 9%. Ta obniżona stawka ma dotyczyć małych firm – o przychodach poniżej 1,2 mln euro. Ale małe podmioty w przytłaczającej większości płacą PIT, a nie CIT. CIT obciąża spółki z o.o. i spółki akcyjne, które dodatkowo muszą wykazywać zyski. Takich podmiotów jest mniej niż 140 tys. na 2,3 mln wszystkich firm. Liczba wszystkich firm może być przy tym większa. GUS podaje, że przekracza ona 4 mln (ale ta liczba uwzględnia także te podmioty, które zawiesiły działalność albo nawet ją zlikwidowały, ale nie poinformowały o tym GUS-u). Gdyby obniżka CIT-u nie była picem, to w pierwszym roku obowiązywania musiałaby wywołać ubytek we wpływach budżetu z tego podatku zbliżony do skali zmniejszenia jego stawki, czyli o 40%. Przewidywany ubytek jest jednak … czterdzieści razy mniejszy. W sprawie podatków rządzący wykazują się żelazną konsekwencją. Jeśli mówią, że obniżą podatki, to mówią. Jeżeli natomiast chcą je podnieść, to je podnoszą, niewiele o tym mówiąc. Robią to systematycznie. Opóźnili powrót podstawowej stawki VAT do 22% z 2016 na 2019 rok, a teraz przebąkują, że w ogóle go nie będzie. Wprowadzili podatek bankowy, ubezpieczeniowy, handlowy oraz od galerii i biurowców, który jeszcze teraz ma być zaostrzony (o czym akurat premier Morawiecki wspomniał w swoim sobotnim wystąpieniu). Opodatkowali przychody z odziedziczonego majątku lub otrzymanego w darowiźnie oraz wkłady pieniężne do spółek. Bronią się co prawda, że zrobili to przez pomyłkę, ale w pierwszym przypadku opóźniają nowelizację, mającą naprawić rzekomy błąd, a w drugim – w ogóle nie chcą jej przeprowadzić, twierdząc, że Ministerstwo Finansów będzie interpretować błędne prawo korzystnie dla podatników. Podwójnie opodatkowali centra usług wspólnych tworzone przez powiązane firmy. Dodatkowo opodatkowali firmy finansujące swój rozwój kredytem. Ograniczyli możliwość pomniejszania przychodów z działalności operacyjnej o koszty uzyskania przychodów kapitałowych. Drastycznie podnieśli opodatkowanie najlepiej płatnych miejsc pracy: najpierw obcięli kwotę wolną od PIT w przypadku wysokich zarobków, następnie przeforsowali ich dodatkowe oskładkowanie, a ostatnio postanowili, że to znowu najlepsze miejsca pracy w pierwszej kolejności zostaną obciążone nową składką – na Pracownicze Programy Kapitałowe, która może sięgnąć nawet 8%. Do tego wciąż dokładają nowe opłaty quasi-podatkowe - na prąd, wodę, torebki folinowe itd.

Tu pojawia się druga z obietnic premiera Morawieckiego, czyli ZUS proporcjonalny do dochodu. To może być przykład typowego dla tej władzy podwyższania ciężarów publicznoprawnych pod hasłami ich obniżania. Tak wcześniej było z kwotą wolną, która wzrosła, ale tylko dla ludzi zarabiających mniej niż 1/3 płacy minimalnej, dla większości się nie zmieniła, a dla dobrze zarabiających spadła - nawet do zera. Tak było też z podniesieniem limitu dochodów uprawniających do 50% kosztów uzyskania przychodu, które w rzeczywistości odebrano bardzo wielu osobom. Dlaczego tak może być i tym razem? Wskazuje na to porównanie podstawy wymiaru składek na ZUS dla przedsiębiorców z limitem przychodów, do którego owe składki mają być proporcjonalne. W br. podstawę tę stanowi kwota 2665 zł 80 gr., zaś składki mają być proporcjonalne do przychodów nieprzekraczających dwuipółkrotności minimalnego wynagrodzenia, czyli 5250 zł miesięcznie. O ile więc rząd nie wprowadzi osobnych stawek składek na ZUS dla przedsiębiorców, to wszyscy ci, którzy mają większe przychody niż 2665 zł 80 gr. na miesiąc, czyli zdecydowana większość, będzie płacić więcej niż dotychczas. Nawet jeśli rząd skalibruje stawki tak, żeby żaden przedsiębiorca nie stracił, to cała obietnica premiera będzie tylko kolejnym picem. Przychody nieprzekraczające 5250 zł miesięcznie mają głównie nowe firmy, a te od czasów prof. Hausnera przez dwa lata płacą obniżony ZUS. Reszta w zdecydowanej większości ma wyższe przychody. W przeciętnym mikroprzedsiębiorstwie ośmiokrotnie przekraczają one ten limit.

Trzecia obietnica, czyli przeznaczenie w wciągu dwóch-trzech lat 5 mld zł na drogi lokalne, to powrót do „schetynówek”. Jednak w ustach premiera to niewiarygodna obietnica, a więc kolejny pic. Inwestycje publiczne załamały się pod rządami jego partii. Są najniższe od jej poprzednich rządów. Jeszcze w 2015 wynosiły 4,4% PKB, żeby w 2016 spaść do 3,3% PKB. W ub. r. za sprawą samorządów wzrosły do 3,9% PKB, ale inwestycje centralne dalej szorowały po dnie. Poza tym, 0,5% PKB, wciąż dzielące inwestycje publiczne od poziomu, na którym były, gdy zmieniała się władza, to 10 mld zł.

Czwarta obietnica, czyli 300 zł na uczniowskie wyprawki, może cieszyć mnie jako ojca dzieci w wieku szkolnym. Mam jednak świadomość, że zapłacą za to ciężko pracujący Polacy i to z odsetkami, bo w budżecie jest przecież deficyt, który oznacza, że jego dochody nie wystarczają na pokrycie wydatków i państwo się zapożycza. Znowu pic, a mogłoby być inaczej, gdyby ta władza nie wydawała tyle na siebie. Gdyby była tak oszczędna (ewentualnie rozrzutna) jak poprzednia i obniżyła wydatki na swoje urzędy do poziomu z 2015 roku, to pojawiłaby się oszczędność na poziomie 1,8 mld zł. Uczniowskie wyprawki mają kosztować 1,5 mld zł.

Piąta obietnica, czyli 100 tys. mieszkań w ramach mieszkanie plus do przyszłego roku, to obietnica, w którą może uwierzyć tylko ktoś, kto nigdy nie zetkną się z budową i nie wie, ile ona trwa. Na razie jeżeli państwo cokolwiek buduje, to w ramach programów uruchomionych przez BGK jeszcze za poprzednich rządów. Ale to są tysiące, a nie dziesiątki tysięcy budów. Mamy więc następny pic. Co gorsza, pozwala sobie na niego premier, którego partia zlikwidowała program MdM. Program ten, przy wszelkich jego wadach, pomógł 110 tys. młodym rodzinom wprowadzić się do własnego mieszkania.

Szósta obietnica, czyli program „Dostępność plus”, to też pic. Premier obiecuje 20 mld zł w ciągu 8 lat na usuwanie barier architektonicznych dla osób starszych i niepełnosprawnych. Nie wspomina jednak, że gdyby jej nie złożył, to te bariery i tak byłyby usuwane. Robią to głównie samorządy, korzystając z funduszy unijnych, a odpowiednie decyzje podjęto wiele lat temu. Podwładni premiera precyzują, że budżet ma wydać na usuwanie barier 340 mln zł, czyli … 43 mln rocznie. Ale w budżecie na br. na program nie zabezpieczono żadnych funduszy.

Siódma obietnica premiera, czyli emerytury dla niepracujących matek czwórki lub większej liczby dzieci, jest prawdopodobnie najgorsza. Jej realizacja nie będzie co prawda wiele kosztowała, bo niepracujących kobiet wychowujących co najmniej czwórkę dzieci jest niewiele. Jednocześnie przez trzyletni okres po urodzeniu dziecka mają one opłacane składki emerytalne przez budżet, a prawo do minimalnej emerytury uzyskuje się u nas po zaledwie 20 latach ubezpieczenia. Ale obietnica ta wpisuje się w cały ciąg działań tej władzy, które demontują system emerytalny. Obniżając wiek emerytalny, skazała ona 3/4 osób urodzonych po 1975 roku na ubóstwo na starość, choć zarazem znosząc limit składek, aktywowi partyjnemu ze spółek Skarbu Państwa zapewniła kominy emerytalne. Teraz chce jeszcze znieść pracę jako warunek uzyskania emerytury. Grozi to tym, że już w ogóle zabraknie pieniędzy na emerytury. Raz zrobiony wyłom będzie się zapewne poszerzał. Kolejni populiści przyznają emerytury matkom trójki lub dwójki dzieci, czy w ogóle matkom. Inni obiecają ją ludziom bezdzietnym, którzy nie mogą liczyć na starość na opiekę ze strony dzieci.

Zsumowanie kosztów „piątki Morawieckiego” daje kwotę około 5 mld zł rocznie. To niewiele w zestawieniu z wcześniejszym rozdawnictwem tej władzy. Ale to dalsze rozdawnictwo. Władza już wie, że pomimo dobrej koniunktury, budżet zaczyna się pruć. Pewnie wkrótce usłyszymy o nowych ciężarach podatkowych lub quasi-podatkowych. Bo władza nie ma swoich pieniędzy. Ma tylko te, które wyciągnie z naszych kieszeni. Lub które pożyczy, ale te prędzej, czy później musi zacząć oddawać. Ten czas nadchodzi. Ledwo co otwarta pizzeria upadnie z hukiem.


ANDRZEJ RZOŃCA

bottom of page