top of page
  • Zdjęcie autora@andrzej_rzonca

Jak odblokować inwestycje


W latach 2008–15 inwestowano w Polsce mniej niż w większości krajów naszego regionu. Odsetek PKB przeznaczany na inwestycje wynosił 20,5% wobec średnio 23,3% w regionie (poza naszym krajem). W 2015 roku mniej niż u nas inwestowano tylko w Bułgarii, Słowenii, Chorwacji i na Litwie. Ale pozycja Polski miała się poprawić. W „Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju” rząd zapowiadał, że inwestycje wzrosną do 25% PKB (do 2025 roku). Tymczasem, zamiast wzrostu nastąpił ich dramatyczny spadek. W 2017 roku obniżyły się one do 17,5% PKB, tj. do poziomu nieobserwowanego od połowy lat dziewięćdziesiątych. W latach 2016-19 w żadnym kraju regionu nie inwestowano tak mało, jak w Polsce.

Odstajemy od regionu pod względem zarówno inwestycji budowlanych (o 1,2% PKB), jak i – co bardziej niepokojące z perspektywy długofalowego wzrostu – inwestycji w maszyny i urządzenia (o 1,1% PKB). Mimo że w latach 2016-19 zmniejszył się udział w PKB zarówno inwestycji publicznych, jak i prywatnych (i to niezależnie od tego, czy za okres odniesienia wziąć lata 2008-15, czy 2015 rok), to negatywnie na tle regionu wypada wyłącznie sektor prywatny. W 2015 roku inwestycje prywatne w Polsce wyniosły 15,6% PKB, a w regionie 17,1% PKB, zaś w Czechach, w których były one najwyższe, 21,3% PKB. W latach 2016-2019 w Polsce nastąpił regres. Sektor prywatny ograniczył inwestycje do 13,9% PKB. Tak mało nie inwestował od 1993 roku. Natomiast gdzie indziej zanotowano poprawę. W regionie inwestycje prywatne wzrosły do 17,8%, a w Czechach do 21,8% PKB.

Zmniejsza się atrakcyjność Polski na tle regionu dla bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Nasz kraj utrzymał co prawda udział w napływie BIZ do UE. W latach 2016-18 wyniósł on 3,2%, czyli tyle samo, co w latach 2008-15. Ale zmniejszył się jego udział – z 44,4% do 34,0% – w napływie BIZ do nowych krajów członkowskich. Ich wartość w latach 2016-18 była nominalnie taka sama jak w latach 2008-15 (12 mld dolarów), ale w międzyczasie urosły i ceny, i polska gospodarka.

Inwestycje publiczne, napędzane przez fundusze unijne, od 2008 roku są wyższe niż w większości krajów regionu. W latach 2008-15 wyniosły u nas 4,9% PKB wobec 4,6% PKB w regionie, zaś w latach 2016-19 – 4,1% PKB w porównaniu do 4,0% PKB w regionie. Nie zastąpią one jednak inwestycji prywatnych, czego uczą doświadczenia krajów, takich jak Grecja, Hiszpania czy Portugalia. Duża część z inwestycji publicznych nie zwiększa (nawet pośrednio) potencjału wytwórczego gospodarki, a w przyszłości będzie wymagała nakładów na utrzymanie. Jednocześnie fundusze unijne, które umożliwiły ich wzrost, najpewniej się zmniejszą. Mimo że w latach 2021-27 budżet UE ma być większy niż w obecnej wieloletniej perspektywie finansowej, to propozycja Komisji Europejskiej dla Polski jest dużo mniej szczodra niż na lata 2014-20. Mamy otrzymać o 14,5 mld euro mniej (13,7%). Ten rząd nawet nie próbuje przekonać innych krajów UE do rewizji propozycji KE na bardziej korzystną dla nas. Co gorsza, jego dotychczasowa nieporadność w wykorzystywaniu funduszy może zostać użyta, obok łamania praworządności, jako argument za ich jeszcze głębszymi cięciami. We wrześniu pojawiły się pogłoski, że w związku z koniecznością uwzględnienia w budżecie UE priorytetu nowej szefowej Komisji, tj. tzw. zielonego ładu, koperta narodowa naszego kraju zostanie obcięta o dalsze 12,9 mld euro. Poza tym, płatnicy netto nie chcą zwiększenia budżetu UE. Jeśli przeforsują swoje stanowisko utrzymania jego dotychczasowych rozmiarów w relacji do dochodu narodowego UE, to w związku z Brexitem środki dla Polski skurczą się o kolejne kilkanaście mld euro.

Opozycja ma plan, jak zwiększyć inwestycje w Polsce. Ma temu służyć projekt „Inwestycje START”.

Decyzje firm o inwestycji zależą od tego, czy jest ona w stanie wygenerować wystarczający przychód do pokrycia wszystkich związanych z nią kosztów oraz od niepewności co do przychodów i kosztów. Dotychczas główną barierą dla inwestycji były raczej relatywnie wysokie koszty działalności i niepewność co do kosztów niż słabe i niepewne perspektywy zwiększenia przychodów. O perspektywach tych decyduje bowiem wzrost gospodarczy. Tymczasem polska gospodarka, zarówno w latach 2008-15, jak i później, rosła i szybciej, i bardziej stabilnie niż region. Z kolei perspektywy wzrostu przychodów z eksportu były podobne w całym regionie, jako że cały region kieruje większość swojego eksportu do Europy Zachodniej.

Żeby ograniczyć ryzyko inwestowania w Polsce, konieczne jest przywrócenie praworządności. Opozycja wie, jak to zrobić. Pisałem o tym w komentarzu z 26 lipca br. Tu przypomnę jedynie klika działań, które planuje w tym wymiarze praworządności, z którym od lat mamy problem, czyli z (nie)stabilnością prawa. Żeby Polska przestała być państwem o najbardziej chwiejnym prawie w Europie, a znalazła się wśród 15 krajów, w których jest ono najbardziej stabilne, opozycja chce w szczególności wprowadzić zasadę „2 za 1”: przyjęcie każdej ustawy, nakładającej nowy obowiązek biurokratyczny na przedsiębiorców, będzie możliwe tylko wtedy, gdy usunięte zostaną dwa istniejące ograniczenia. Zapowiada również regularny przegląd ustaw pod kątem realizacji celów deklarowanych przy ich uchwalaniu. Ustawy, które nie realizują zakładanych celów, mają być uchylane. Zaprojektowała też nowy bardziej wymagający mechanizm oceny skutków przyjmowanego prawa. Projekt odpowiedniej ustawy złożyła w tej kadencji parlamentu. Wreszcie, obiecuje, przywrócić uczciwy dialog między państwem i obywatelami. Żeby konsultacje przestały być obchodzone, obejmą one także poselskie projekty ustaw. Z kolei, aby nie były fasadowe, projektodawca będzie miał obowiązek odniesienia się do uwag zgłoszonych podczas konsultacji. Zarazem zapowiada, że wszystkie złożone zmiany prawa, w tym wszelkie zmiany podatkowe, będą miały co do zasady co najmniej półroczny okres vacatio legis, a zmiany porządkowe – 2 miesiące.

Opozycja zapowiada również poparcie projektu utworzenia w Unii Europejskiej Wielostronnego Trybunału Inwestycyjnego (MIC). Zapewni on szybkie rozstrzyganie sporów między państwem a inwestorami zagranicznymi. To ułatwi polskim firmom ekspansję na europejskie rynki. Rozwieje też obawy zagranicznych inwestorów przed lokowaniem swoich kapitałów w naszym kraju.

Żeby obniżyć relatywnie wysokie koszty działalności gospodarczej, opozycja chce obniżać podatki, podczas gdy ta władza niemal co miesiąc ogłaszała wprowadzenie nowych lub podwyżki istniejących. Opozycja obiecuje stopniowo je wycofywać – w pierwszej kolejności podwyżkę ZUS od przedsiębiorców. Podstawą wymiaru składek ZUS nie będzie arbitralne 60% średniej krajowej prognozowanej przez rząd, lecz płaca minimalna. Dzięki temu przedsiębiorcy będą mieli zapewnione zabezpieczenie społeczne na minimalnym poziomie, jaki zagwarantowałaby im praca u kogoś, a jednocześnie płacony przez nich ZUS spadnie o ponad 2,5 tys. zł w skali roku, czyli mniej więcej o tyle, o ile już wzrósł za tych rządów. Gdyby zaś obecna władza zrealizowała zapowiedź z początku września uzależnienia ZUS od dochodów przedsiębiorców, to wyciągnęłaby z ich kieszeni średnio po dodatkowe 18 tys.

Poza tym, opozycja chce wzorem Estonii, zwolnić z opodatkowania zyski, które zostaną w firmach i będą służyć ich rozwojowi. Będzie też nagradzać wzrost firm obniżoną stawką CIT. Zyski trafiające do właścicieli będą opodatkowane tym niższą stawką, im bardziej wzrost firmy przewyższy wzrost całej gospodarki. Taka formuła oznacza, że za pierwszy rok działania firma w ogóle nie zapłaci podatku (o ile w następnych latach nadal będzie się rozwijać).

Zmiany w CIT nie powinny rodzić poważnych kosztów dla finansów publicznych. Zagmatwany CIT generuje bowiem tylko niewielkie wpływy do budżetu. W ostatnich latach wahały się one u nas w przedziale od 1,8 do 2,3% PKB. W Estonii były porównywalne: wynosiły 1,7-2,1% PKB. Żeby jednak ograniczyć ryzyko dużego ubytku dochodów publicznych, opozycja chce wprowadzać nowy CIT etapami. W pierwszej kolejności będą mogły z niego skorzystać szybko rosnące firmy. Im najbardziej jest potrzebna dodatkowo płynność. Wskaźniki płynności są w nich nawet gorsze niż w firmach szybkiego spadku (i nie jest to wcale nowe zjawisko). One też potrafią z niej zrobić najlepszy użytek.

Wspieranie wzrostu firm jest bardzo istotne dla zwiększenia inwestycji w Polsce. W firmach powyżej 9 pracowników są one w relacji do liczby pracujących ponad trzykrotnie niższe niż w pozostałych przedsiębiorstwach, a w porównaniu do dużych firm – zatrudniających powyżej 250 pracowników – prawie czterokrotnie. Tymczasem, choć i przed 2015 rokiem przedsiębiorstwa zatrudniające powyżej 9 pracowników odgrywały u nas dużo mniejszą rolę niż w innych krajach regionu (o najzamożniejszych krajach UE nie wspominając), to za tych rządów ich znaczenie jeszcze się zmniejszyło. Ich udział w liczbie pracujących w firmach w latach 2016-17 obniżył się o 1,4 pkt proc., z 61,0% do 59,6%. Odpowiadał za to przede wszystkim spadek zatrudnienia w firmach o liczbie pracujących od 10 do 49 osób (o 6,8%) i jego powolny wzrost w przedsiębiorstwach o liczbie pracujących od 50 do 249 osób (o 1,4%). Dla porównania w firmach do 9 pracujących zatrudnienie wzrosło o 18,2%.

Opozycja kładzie również duży nacisk na finansowanie inwestycji. Chce je ułatwić przez zaprzestanie zadłużania państwa w okresie dobrej koniunktury (zob. komentarz z 14 czerwca) oraz radykalny wzrost oszczędności emerytalnych, który będzie sprzyjać odbudowie rynku kapitałowego (zob. komentarz z 12 lipca). Ponadto, deklaruje pilne zaangażowanie się w wypracowanie nowych regulacji na poziomie Unii Europejskiej niezbędnych do kontynuowania gwarancji de minimis, rozwiniętych przed 2015 rokiem (dotychczasowe regulacje wygasają z końcem przyszłego roku). Gwarancje te poprawiają warunki finansowania inwestycji małym i średnim przedsiębiorstwom. Zapowiada także uproszczenie występowanie o dofinansowaniem ze środków Unii Europejskiej oraz usprawnienie obsługi tych projektów od złożenia wniosku o dofinansowanie aż do ich realizacji. Ma to pomóc przyspieszyć wykorzystanie funduszy UE. Bez nadzwyczajnej mobilizacji, Polsce grozi utrata co najmniej kilkunastu mld euro z bieżącej perspektywy finansowej UE. Szczególnie dramatyczny opóźnienia występują w realizacji inwestycji infrastrukturalnych. Tymczasem Polska potrzebuje do rozwoju nowoczesnych dróg, kolei, portów, sieci przesyłowych.

Tu dochodzimy do ostatniej składowej projektu „Inwestycje START”. Opozycja obiecuje rozpoczęcie realizacji nowych dużych inwestycji publicznych. Dadzą one szanse na nowe zlecenia dla mikro, małych i średnich przedsiębiorstw. Samorządy zyskają dodatkowe – poza funduszami z UE – źródło dofinansowania projektów infrastrukturalnych, których kosztów nie są w stanie samodzielnie pokryć. Źródłem tym staną się nadzwyczajne/jednorazowe dochody budżetu, które obecna władza natychmiast konsumuje. Poza sferę planów będą mogły wyjść np. Droga Czerwona w Gdyni, metro w Krakowie, kolej nadziemna w Rzeszowie, trzecia linia metra w Warszawie, dokończenie obwodnicy śródmiejskiej Szczecina itp. O wyborze danego projektu ma decydować stopień jego przygotowania przez samorząd do realizacji.

Bez zwiększenia inwestycji Polska nie ma większych szans na dołączenie do najzamożniejszych krajów Zachodu. Istnieje tylko jedno państwo – Hongkong, który startując z podobnego poziomu dochodu na mieszkańca co my, w ciągu ćwierćwiecza nadrobił dystans dzielący go od Zachodu, inwestując równie mało co nasz kraj. W innych państwach, które dogoniły Zachód, inwestycje były większa niż u nas obecnie najczęściej od 5 do 11% PKB, a w skrajnych przypadkach (Finlandia i Singapur) nawet o 18-33% PKB. Nie zaczniemy jednak więcej inwestować, jeśli 13 października nie postawimy na prawdziwie dobrą zmianę.


ANDRZEJ RZOŃCA

bottom of page